Końcówka sierpnia ma w sobie coś magicznego, bardzo charakterystyczną wyczuwalną aurę. Wciąż niby trwa lato, ale powoli, subtelnie wkrada się na paluszkach jesień, czuć ją w wieczornych mgłach, szybszych zachodach słońca, zimnych porankach i pewnej nutce zapachu „wilgoci” w powietrzu. W ogrodzie do późnych godzin wieczorami koncertują świerszcze, przy których można się wyciszyć, zrelaksować. Ale w tle chłodu nocy powoli rozbrzmiewa nutka melancholii i zbliżającego się końca lata. Na polach krzaczki uginają się pod ciężarem dojrzałych już jeżyn, charciki skubią krzaczki z pasją, nie pomijając żadnego z owocu. Ale zniknęły już owady, roje pszczół przesiadujące w otoczeniu kałuży, całe to brzęczące towarzystwo, które opanowało pola i łąki w lipcu i pierwszej połowie sierpnia. Kolory są już mniej soczyste i gdzieniegdzie pojawia się żółcień i pomarańcz. Powietrze pachnie inaczej. Rano nie ma już tego gwarnego śpiewu ptaków, ostatnie młode Jerzyki odleciały do Afryki, zostawiając swoje budki lęgowe puste. W ciągu dnia słońce potrafi jeszcze pięknie przygrzać, rozpuści wszystkie posępne myśli. Grzeję twarz w zachodzącym słońcu i cieszę się już na nadejście jesieni - mojej ulubionej pory roku.